Pokiwałem lekko głową, przyglądając się jego twarzy. Westchnąłem cicho. Znaliśmy się od dawna, kiedy to niby byliśmy "blisko" ale Kacchan był jaki był. Nie dziwię się. Spojrzałem na niebo, przysłuchując się szumie wody i naszym również cichym oddechom. Nagle pacnąłem się na nim, troszeczkę go przyduszając.
- Oj, Deku! - warknął, kaszląc.
- Słucham Kacchan? - podniosłem głowę w jego stronę uśmiechając się uroczo. Po chwili jednak wtuliłem się w jego klatkę piersiową, nasłuchując bicia jego serca. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zgaduję że jest ci pewnie niewygodnie Kacchan. Sorki - mruknąłem. Po paru sekundach wstałem na równe nogi.
- Kacchan, wracajmy już. Jest już późno i robi się trochę zimno - stłumiłem ziewnięcie. Kątem oka widziałem jak blondyn wstaje i patrzy na godzinę w telefonie.
- Ta, powinniśmy już iść - mruknął, podchodząc bliżej mnie. Złapałem jego lewą dłoń, jednocześnie splatając nasze palce. Szliśmy powoli. Nie wiedziałem co miał w głowie Kacchan, ale wydawał się na zamyślonego. Postanowiłem więc nie gadać, tylko iść w lekkim uśmiechu.
"Więc kim dla siebie jesteśmy, Kacchan?" To pytanie krążyło wokół mnie cały czas. Bo jak mogliśmy nazwać naszą relację? Jejku, to wszystko jest takie poplątane... Kiedy zobaczyłem w oddali budynek akademika przypomniałem sobie, że nie możemy się raczej pokazać razem. Cmoknąłem go w policzek i odbiegłem w pośpiechu, niczym jakaś nieśmiała dziewczynka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz