*~*~*
Synonim na dziś: Mordor = Zatłoczony szkolny korytarz, pełen desperacko biegnących uczniów, którzy próbują wrócić do sali. I-de-al-nie.
Praktycznie mówiąc, stałam w miejscu, otoczona sporą ilością przeciskających się ludzi, z których każdy chciał dostać się gdzieś indziej. Co chwilę ktoś wpakowywał mi plecak w oko, łokieć w plecy albo - w większości faceci - dłoń w pośladki, podczas gdy próbowałam przecisnąć się w inną stronę niż oni. W miejsce legendarne, dla uczniów równe z samym Świętym Graalem i wolnym weekendem - Wyjście ze Szkoły.
A dlaczegoż to spieszę w tym kierunku, skoro minęła ledwo trzecia godzina lekcyjna? Ano, miałam umówioną wizytę kontrolną. Idealnie o 12.00, ale każdy zna nasz system lekarski - żeby być o dwunastej, trzeba przyjść z godzinę wcześniej. I dlatego pcham się tu z nieszczęśliwą miną, podczas gdy reszta (z tą samą miną) spieszyła w odwrotną stronę.
Poczułam nagle brak stabilnego podłoża pod lewą nogą, a potem się zachwiałam i wyrżnęłam solidnie brodą w podłogę.
- Uważałabyś, gdzie idziesz - rozległ się pogardliwie dziewczęcy głos, po czym czyjaś pomocna dłoń pomogła mi wstać. Nagle zaczęłam powątpiewać w rzekomą słabą siłę uderzenia. Walnęłam się zdecydowanie za mocno. Mam majaki. Albo halucynacje.
- To ty - stwierdziłam.
Lucy? Nie wiem, czy nie stworzyłam jednego wielkiego bełkotu, ale zaryzykuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz